piątek, 7 listopada 2014

3

            Starszy mężczyzna ospale pisał białą kredą na czarnej tablicy jakieś skomplikowane wzory pełne cyfr i symboli matematycznych. Widocznie znudzony zapisywał kolejne liczby, nawet nie patrząc czy studenci chociaż są zainteresowani tym co właśnie robi. W sumie sam niezbyt zwracał uwagę na to wszystko, chociaż był wykładowcą. Widząc jego twarz, gdzie czas zostawił swoje piętno w postaci zmarszczek i zapadłych policzków, miało się wrażenie, że ten mężczyzna już wiele przeszedł i nie ciekawi go życie. Kiedy spojrzało się w te błękitne oczy, które sprawiały wrażenie martwych było pewne, iż jest obojętny na wszystko. Może kiedyś kochał swoją dziedzinę naukową, jednak teraz robił to z przymusu. Matematyka przestała sprawiać przyjemność jaką kiedyś musiał odczuwać jako student, wszystko po prostu było pustymi i bezwartościowymi liczbami. Wykładowca odsunął się od tablicy i niechętnie upewnił się czy przypadkiem gdzieś nie popełnił błędu. Kiedy uznał, że wszystko się zgadza obrócił się w stronę ław uczniowskich. Niewielu studentów było na zajęciach, jedni kończyli projekty a inni męczyli się z pisaniem podań. W sumie wolał, by nikt dzisiaj nie przyszedł na wykłady, przynajmniej mógłby spokojnie napić się kawy. Powolnym krokiem podszedł do katedry i zaczął monotonnym głosem tłumaczyć zastosowanie wzoru. Nie zwracał uwagi czy słuchacze nadążają albo go rozumieją. Chciał jak najszybciej to wszystko zakończyć. W pewnym momencie jego wzrok zatrzymał się na rudym studencie, który sumiennie wszystko zapisywał. Mimo swojego zaskoczenia nawet się nie zająkał i ciągle tłumaczył co się skąd wzięło we wzorze. Profesor nie mógł zrozumieć, dlaczego Soran siedzi w Sali i notuje zamiast pisząc podanie. By zatuszować bezczelne wpatrywanie się w rudzielca, zajął się przesuwaniem tabliczki z grawerem „Alexander Valder”, która jego zdaniem była niepotrzebnym wymysłem dyrekcji.
- Teraz wykonajcie obliczenia do zadania trzeciego z podręcznika– powiedział i usiadł w swoim fotelu.
Alexander nawet nie miał zbytniej ochoty, by zobaczyć jak zaczynają obliczenia. Nawet jak go nie słuchali to wiedział, że sobie poradzą. W końcu miał przed sobą studentów działu fizycznego. Jego uwagę za to zwracał Soran. Sam nie potrafił zrozumieć jak ktoś może przekładać naukę nad tak ważną sprawę. Oczywiście słyszał plotki, że Oxerian jest typowany do targów oraz znał jego wyniki w nauce, jednak nie pokładał w nim zbytnich nadziei. Był jedynym wykładowcą, który nie dostrzegał tak zwanego geniuszu obywatela byłej Czwórki. Nawet teraz nie był pod wrażeniem, kiedy Soran odstawił pióro jako znak, że zakończył swoje obliczenia. Bardziej go to zdenerwowało niż ucieszyło, ponieważ oznaczało, że musi podnieść się z fotela i zobaczyć co chłopak napisał. Wykonał tą czynność powoli, głównie z powodu uciążliwego reumatyzmu. Gdy stanął przy ławce i wziął zeszyt dostrzegł coś nowego. Na marynarce rudzielca była przypięta plakietka z rzymską czwórką, co musiało oznaczać pewien bunt co do decyzji Wielkiego Dowódcy. W tym momencie zabrzmiał dźwięk dzwonka, który sygnalizował zakończenie zajęć. Studenci zadziwiająco szybko opuścili salę, jakby była przedsionkiem piekła. Został jedynie Soran, który czekał na oddanie zeszytu.
- Oxerian, wynik jest dobry ale mam jedno zastrzeżenie, które świadczy o twej głupocie – odezwał się Profesor Valder. – Musisz się nauczyć odróżniać cyfry rzymskie.
Oddał kajet młodzieńcowi, który przybrał jak najbardziej poważną minę. Powstał ze swojego miejsca i chowając zeszyt do torby, opuścił bez słowa salę wykładowczą. Alexander powolnym krokiem powrócił na podest, by zabrać swoje rzeczy z katedry. Właśnie teraz zakończyła się jego praca i mógł spokojnie zająć się wygrzewaniem bolących stawów.
- Mimo iż deklarujesz, że go nie lubisz to i tak ulgowo go traktujesz – odezwał się męski głos.
Alexander nawet się nie obrócił. Znał jego właściciela zbyt dobrze, w końcu wykładowcy z wydziału nauk ścisłych ciągle na siebie wpadali. Zwłaszcza Valder miał szczęście lub nieszczęście natykać się na dość młodego wykładowcę astronomii – Gorana Becka.
- Nie wnikam skąd Twój brak umiejętności w poprawnym analizowaniu sytuacji – odezwał się Alexander i chował niezjedzone śniadanie do torby.
- A ja nie pytam dlaczego nie chcesz się do tego przyznać.
Starszy mężczyzna zszedł powoli z podwyższenia i wyminął astronoma, który siedział na jednej z ławek. Wystarczył jeden rzut oka, by zobaczyć, że Goran jest typem osoby, który cieszy się z życia. Wieczny uśmiech na twarzy, kurze łapki w kącikach oczu świadczyły, że ten człowiek jest radosny. Był całkowitym przeciwieństwem Alexandra, którego to drażniło.
- Beck, głównie faworyzujesz Oxeriana, ponieważ widzisz w nim swoje podobieństwo. Tak samo jak ty kocha to co robi… - mówił idąc w stronę drzwi. – Ja tego nie robię, ponieważ wiem jak oboje skończycie.
- Czyli jak? – zapytał widocznie rozbawiony mężczyzna.
- Tak samo jak ja.

            Soranowi udało się przez większość zajęć uniknąć zarzuceń na temat niezmienionej plakietki. Dobrze wiedział, że łamie regulamin akademii ale nie potrafił pogodzić się z rzeczywistością. Nawet nie napisałby podania o przedłużenie wizy, ale wyręczył go w tym Felix. Zresztą zostało ono wysłane bez poinformowania Sorana o tym fakcie. Był wściekły na swoich lokatorów, jednak gdzieś tam w głębi także dziękował. Nie chciał opuszczać akademii, ale nie należał do typu osób potulnych, które zgadzają się z zdaniem innych. Był znany z pewnego buntu i widocznie dzięki temu nauczyciele przymykali oko na to wykroczenie. Jednak podczas zajęć z analityki profesor nie miał zamiaru odpuścić. Oxerian nawet był świadomy dlaczego tak się stało. Po prostu był lepszy od pupila nauczyciela oraz nie raz podważał autorytet analityka. Jednym słowem był znienawidzony przez wykładowcę. Dlatego starając się zachować kamienną twarz odebrał pismo z uwagą, które miał zanieść do zarządu uczelni. W duchu miał nadzieję, że mu się poszczęści i Ojca Dyrektora nie będzie w gabinecie. Już zbyt wiele razy tam lądował i ciągle w pamięci miał chłosty jakie zostały mu nadawane. Nawet nie chciał wiedzieć co grozi za takie wykroczenia jak noszenie złej plakietki. Przez długi czas wahał się stojąc przed drzwiami do siedziby zarządu akademii. Zastanawiał się czy na pewno ma iść z tak błahym powodem jak zła cyfra.
- A ty już narozrabiałeś – rozpoznał głos Profesora Valdera. – Mówiłem Ci byś nauczył się tych liczb rzymskich.
Soran nie potrafił powiedzieć dlaczego akurat wykładowca matematyki go nie lubi. Spojrzał na mężczyznę, który był już ubrany w stary, znoszony płaszcz oraz z kapeluszem na głowie. Miał wrażenie, że nauczyciel powinien znajdować się w muzeum jako antyk, ponieważ tak teraz wyglądał. Jakby urwał się z innej epoki.
- Ja po prostu nie rozumiem jak w akademii gdzie zakazany jest temat polityki, karze się nosić plakietki z numerami dystryktów. Powszechnie wiadomo, że niektóre z nich prowadzą między sobą rywalizację a mieszkańcy za sobą nie przepadają – powiedział wzruszając ramionami.
Dla niego było to absurdalne jak większość rzeczy. W sumie rzadko się w czymś zgadzał jeśli nie chodziło o fizykę. Starał się nie zwracać uwagi na to jak te obojętne oczy się w niego wpatrują.
- Pokaż tą uwagę.
Podał Alexandrowi kartkę, a ten zaczął czytać co zostało zapisane przez analityka. Nie spieszyło się młodzieńcowi na spotkanie z dyrektorem, więc w duchu dziękował tym flegmatycznym ruchom. Nie chciał wnikać dlaczego matematyk prosi o adnotację, to było niezbyt istotne by sobie zaprzątał tym głowę. Z tego stanu wyrwał go dźwięk dartego papieru. Zaskoczony obserwował jak jego uwaga rozlatuje się we fragmentach po korytarzu. Już chciał się o to zacząć czepiać, ale przypomniał sobie, że może tak uniknąć kary. Jednak już po chwili trzymał w ręku kolejną kartkę, która została podpisana przez Valdera. Ku jego zaskoczeniu nie miała koloru czerwonego jak notatki z uwagą tylko zielony, czyli pochwałę. Chciał podziękować za ten niespodziewany akt dobroci, ale profesor zadziwiająco szybko się oddalił, jak na starca chorego na reumatyzm. Soran został sam ze swoim osłupieniem.
            W gabinecie Dyrektor niedowierzająco zerkał na obywatela byłe Czwórki to na pochwałę. Powszechnie było wiadomo, że wykładowca Alexander jest na tyle obojętnym i zgorzkniałym starcem, że nikomu nie wystawia takich dokumentów, a zwłaszcza dla Sorana. Mężczyzna odchylił się na fotelu pozwalając swojemu brzuchu trochę odpocząć i swobodnie się rozłożyć fałdkom tłuszczu. Podpisał pochwałę jako dowód, że dokument do niego dotarł i jeszcze raz spojrzał na rudzielca. Soran miał wrażenie, że mimo wszystko Ojciec Dyrektor mu nie wierzy. W końcu taki rozrabiaka i buntownik ma być pochwalony, co wydaje się absurdalne. Mężczyzna otworzył jedną z szuflad i wyciągnął plik kartek, przestając przy tym wpatrywać się w studenta. Gdy znalazł to co chciał, uśmiechnął się podejrzanie.
- Oxerian, możesz się już spakować.
- Co? – krzyknął nie wierząc w to co usłyszał.
- Opuszczasz Akademię.
Miał wrażenie, że cały świat zaczyna mu się walić pod nogami. Był najlepszym uczniem na swoim wydziale a teraz ma wracać do domu. Czuł się na straconej pozycji, wszystkie jego wysiłki poszły na marne. Po raz pierwszy niemiał siły się wykłócać. Po prostu z jego oczu popłynęły łzy. Czuł żal i nienawiść do Dyrektora, który ciągle się uśmiechał. W końcu widok płaczącego młodzieńca musi być zabawny.
- Radzę Ci się pospieszyć, ostatni pociąg odjeżdża za godzinę – położył na biurku bilet. – Pamiętaj stacja siódma, kierunek Dystrykt Zero.

            Na dworze zaczął wiać silny wiatr i Felix uparcie walczył z nim, by dotrzeć do kampusu. Był drobnej budowy i silne porywy wiatru powodowały, że się po prostu zataczał. Wyklinał wszystko co mu na myśl przyszło i parł do przodu, mając nadzieję, że spokojniej zrobi się między budynkami. Gdy myślał już, że da radę dojść to na kogoś wpadł. Zirytowany zaczął wyzywać winną osobę, ale przestał gdy rozpoznał rudą czuprynę.
- Co ty tu robisz? – krzyknął chcąc zagłuszyć wiatr.
Dopiero po chwili dostrzegł walizkę w rękach Sorana. Czuł, że zaczyna łapać go strach. Najgorsze wizje pojawiły się przed oczyma, jak jego przyjaciel nie otrzymał wizy i musi wyjechać. Ten, który miał reprezentować akademię na targach, właśnie wraca do domu.
- Nie mam czas by stać, jak mnie odprowadzisz to wszystko Ci wytłumaczę – krzknął Oxerian.
Brunet kiwnął głową i przyjemnie odkrył, że w tą stronę wiatr zamiast przeszkadzać to pcha. Dopiero gdy znaleźli się przy zabudowania stacji, ucichło na tyle by mogli swobodnie rozmawiać, dlatego Soran tutaj rozpoczął rozmowę.
- To wydaje się nie możliwe i skomplikowane, ale jadę już teraz do Zerówki – Felix otwierał usta by wydać siebie okrzyk zaskoczenia. – Wstrzymaj się z darciem… Widzisz, w skrócie  szedłem z uwagą ale profesor Valder ją porwał i wypisał mi pochwałę. Dałem ją Dyrektorowi, a ten powiedział, że to brakujący podpis by w trybie natychmiastowym i bez prezentacji wysłać mnie do Zerówki. Robią Transfer i teraz tam mam kontynuować naukę.
Obywatel Trójki zrobił przysłowiowego karpia i wpatrywał się w przyjaciela z niedowierzaniem. Oprzytomniał gdy znaleźli się w budynku dworca. Zdjął szybko okulary i przetarł oczy, chcąc zatuszować swoje wzruszenie.
- I teraz nas opuszczasz? Spróbuj mi tylko wrócić a nakopię Ci w te cholerne cztery litery, rozumiesz? Masz do czegoś dojść bym czytał o tobie w podręcznikach i mógł się chwalić, że znam tego gościa.
Soran zaśmiał się serdecznie i przytulił bruneta. Rozległ się gwizd, więc chwycił za walizkę i wskoczył do wagonu.
- A! I chcę was zobaczyć na targach! Napiszę jak będę na miejscu! – krzyczał stojąc w drzwiach odjeżdżającego pociągu.
Felix długo jeszcze patrzył się w zakręt gdzie zniknęła maszyna. Nie wierzył, że wszystko potoczyło się tak szybko. Teraz został tylko on i Wolfgang. Czuł, że nie będzie już to samo, ale będą musieli sobie dać radę. Niechętnie uzmysłowił sobie, że ma teraz większą drogę do kampusu i to pod wiatr.
- Eh… I to ja mam teraz wysłuchiwać narzekań Wolfganga, że jako ostatni się dowiedział.

Ciężko westchnął i lekko przybity ruszył w drogę powrotną.